wtorek, 23 września 2014

Chińskie Panta Rhei



Wszystko płynie można by rzec - w stukocie odjeżdżającego metra, w rozmowach chińskich dziadków z których wyłapuje pojedyncze słowa, w łopocie flagi za oknem klasy 221, gdzie garstka dzieci uczy się języka hiszpańskiego. Czasem się w niej zamykam i zasuwam roletę, odseparowując się od całego społeczeństwa. Wyciągam nogi na stol, wlewam mleko do kawy i zaciągam sie zapachem chińskiego naleśnika z warzywami. Spośród dziesiątek komputerowych wiadomości wyłapuję te z prośbą o kolejne wpisy na blogu. Brak czasu? A może życie sie ustabilizowało i brak emocji powoduje brak tematów? Czy Pekin znormalniał i teraz jest po prostu naszym domem?         O dziwo na brak emocji nie możemy narzekać a akcja w naszej powieści przygodowo-romantycznej zmienia się z każdą minutą. Często się zastanawiam kiedy nasz pociąg trochę zwolni. Ciągle cos sie zmienia - kraje, ludzie, zapachy, marzenia. Teraźniejszość zbyt szybko staje się przeszłością i obraz za oknem rozmywa się i staje się niewidoczny. I nawet kiedy wydaje się ze wiatr w naszych żaglach trochę ustaje, nagła wichura porywa nas w nieznanym kierunku. I tak bylo od zawsze. Od poczatku Nas, ląd na horyzoncie był tylko złudzeniem.


... I remember we were driving, driving in your car 

Speed so fast I felt like I was drunk

City lights lay out before us

And your arm felt nice wrapped 'round my shoulder

I had a feeling that I belonged

I had a feeling I could be someone, be someone, be someone ...



... Pamiętam kiedy jechaliśmy twoim samochodem
Z tak duza prędkością że czułem jakbym był pijany.
Światła miasta kładły się przed nami
I to było miłe kiedy objęłaś mnie ramieniem
I miałem odczucie że tutaj jest moje miejsce
I miałem odczucie, że mógłbym być kimś, być kimś, być kimś ...



Wiem ze kiedyś tam zawitamy - do miejsca gdzie trawa jest bardziej zielona i w którym zostaniemy na dłużej. Na razie jednak, pakowanie naszych głów wspomnieniami jest ważniejsze. Ciekawość tego co przyniesie jutro. Czy nie o tym marzyłem ja, Ona, a potem My oboje? O życiu, w którym każdy dzień byłby inny od poprzedniego? O opuszczeniu bezpiecznej przystani, poznawaniu dzikich plemion z  dziecięcych marzeń i odkrywaniu tego co nieodkryte? O wtopieniu się w tę inność aż stanie się normalnością?
Pamietam dokladnie chwile, kiedy wiele lat temu powiedzialem koleżance z klasy o moich planach na idealne życie:
- Skoncze sinologie, zostane tlumaczem i reszte zycia spedze w  podrozy! - Niczego nie bylem tak pewny jak tego. Wyobrazalem sobie jak siedze pod palmami na Karaibach i tlumacze na chinski jakis skomplikowany tekst, a potem zakladam plecak i jade dalej.
Jednak tego co zdarzylo sie w kolejnych rozdzialach tej opowieści nawet bym sobie nie wymarzyl. Opisana wyzej kolezanka z klasy zostala moja żoną i wspólnie zwiedziliśmy poł świata.
Na moje zapytanie o tym czy bedzie ze mna mieszkac w Hiszpanii odpowiedziala:

"Wszedzie z toba pojade"...




 Od poczatku wiedzialem ze los podarowal mi najcudowniejsza kobiete, przy ktorej moge byc poprostu Grzegorzem w czystej postaci. Po tym jej zdaniu przekonalem sie o tym jeszcze bardziej. Jakby to powiedział mój tata " trafilo ci sie jak slepej kurze ziarno".

Po dlugiej ewolucji nasze podroze i zycie stalo sie bardziej cywilizowane. Nawet ostatnio zdalem sobie z tego sprawe, gdy spotkalismy polska wycieczke na chinskim murze. Jedna z dziewczyn pytala o to z jakim biurem podrozy przyjechalismy. - My tu mieszkamy - odpowiedzialem.

Zycie w podrozy - juz bez plecaka na plecach i codziennego zmieniania hosteli. Bez liczenia kazdego grosza ... ale za to z codziennym wstawaniem do pracy, wydzielonymi wakacjami, rachunkami za gaz i innymi atrakcjami cywilizowanego życia. Wiem jednak ze podrozujac z pleacakiem, nie dalbym rady zaglebic sie po uszy w kulturę danego kraju i chociaz przez chwile stac sie Chińczykiem, Jamajczykiem czy Szwedem. Dlaczego jestem szczesliwy? Mam kochajaca zone, ktora nie rzucala slow na wiatr mowiac ze pojedzie ze mna na koniec swiata. Co jeszcze? Mam takie zycie o jakim marzylem juz jako maly chlopiec. I jest jeszcze cos ...





Po raz kolejny dzis podchodze do okna mojej klasy. Pomimo dwoch miesiecy w Pekinie, ciagle nie moge uwierzyc w to co sie teraz dzieje. Patrze sie na mrzawke za oknem i powiewajaca flage Beijing Biss International School. Czas nie istnieje.
- Sir ... Sir! - Z krotkiej zadumy wyrywa mnie Komal - jedna z uczennic, ktora prosi o przetlumaczenie slowa agobiado na angielski. Przerabiamy wspolnie tekst o potrzebie bycia kreatywnym. Wspominam tez cos o roznicy pomiedzy dwoma hiszpanskimi czasami przeszlymi i jestem w swoim swiecie. Zaglebiam sie w cos, co istnialo od zawsze i co zbliza mnie do Boga, bo cos tak doskonalego jak gramatyka nie moglo byc wymyślone przez człowieka.



Prawde mowiac, jezyki obce to nie byla milosc od pierwszego wejrzenia. Skutecznie nie dalem sie zgermanizowac na lekcjach niemieckiego w liceum, a z angielskiego tez nie bylem orlem. Sporo wody musialo uplynac w Amazonce, abym sie przekonal ze nie poznam ludzi tak naprawde, jesli nie poznam ich jezyka. Chec kominukacji zamienila sie w prawdziwa pasje, a potem w sposob na zycie. I jestem pewny ze to sie nie zmieni. To wlasnie sprawia ze jestem jeszcze bardziej szczęśliwy - to jest to cos - mam prace w ktorej jestem otoczony dziesiątkami rożnych języków ... i jeszcze mi za to placa! Czy jednak takie życie to kwestia szczescia albo przypadku? Czy wszystko zostalo mi podane na zlotej tacy? Czy ktos bez niczego zaproponowal mi prace marzen? Czy od tak sobie zostałem Polakiem uczącym jezyka hiszpanskiego po angielsku w Chinach? Na dodatek uczennicę, której tata jest Francuzem a mama Wietnamką? Jeszcze nie dodalem ze siedziba glowna mojej szkoly znajduje sie w Singapurze.






Cofnijmy sie w czasie do maja 2013. Byl to jeden z najszczesliwszych miesiecy w moim zyciu - na początku maja dostałem prace w lokalnej szkole w angielskim Bournemouth, a pod koniec maja bralem slub. Praca-dom-rodzina, jak by sie moglo wydawac. Stabilizacja dopadla i mnie. Jeszcze tylko dzidzia do pełni szczęścia.
Z pierwszym wrzesniowym dzwonkiem zaczelo sie cos czego sie nie spodziewalem. Moj poczatkowy entuzjazm opadl bardzo szybko. Jak przekonac bande 31 dzieci ze slumsow ze hiszpanski moze byc ciekawy? Na dodatek spora czesc z nich nie potrafi czytac we wlasnym jezyku.
Nie mialem pojecia ze potrafie zgromadzic w sobie az tyle nienawisci. Najgorsze bylo to ze nienawidzilem siebie. Za decyzje o zostaniu nauczycielem w rasistowskim kraju, w ktorym jezyki obce traktuje sie jako cos niepotrzebnego, bo przeciez i tak wszyscy na swiecie znaja angielski. Mialem w glebokim powazaniu przez co te dzieci musialy przechodzic i cale te bzdurne gadanie o tym ze w kazdym z nich jest odrobina dobra. Nienawidzilem ich i wiem ze one podswiadomie to czuly. Nienawidzilem siebie za to ze potrafie nienawidziec dzieci. Nienawidzilem calego tego systemu i tego do czego bylem tam zmuszany. Najlepszym jednak pomyslem bylo utworzenie klasy jezyka chinskiego dla 20 dzieci ktore nie radzily sobie z hiszpanskim lub francuskim. To byla dopiero mieszanka - 20 dzieci z dysleksją, dyskalkulią, dysfizyką i innym dysmózgowiem pozostawione na pastwę Grzegorza.
- Oczywiscie zrobie to! Pod koniec roku kazde z tych dzieci bedzie znalo 3500 znaczkow i bedzie potrafilo przetlumaczyc instrukcje obslugi żelazka na jezyk angielski.



Najgorsze bylo to ze moje przekonania kłóciły sie z tym czego mialem nauczac. Ktorys z tygodni byl poswiecony walce z homofobią. Jako swiadomie wierzacy chrzescijanin jestem zobowiazany popierać slowa Boga, ze homoseksualizm jest w jego oczach obrzydliwoscią (3 M18:22). Pamiętam słowa pana Hawke do osmiolatkow - " dla mnie nie ma czegos takiego jak zwiazek normalny - bo tak samo normalny jest zwiazek mezczyzny z kobieta jak zwiazek dwoch mezczyzn lub dwoch kobiet."



Do tej pory pamietam uczucie niemocy kazdego ranka, kiedy z trudem zmuszalem sie aby wyjsc z lozka. Kolejny dzień czucia sie jak ostatni śmieć. Kolejny dzien powtarzania zdania " nie potrafie zapanowac nad grupka dzieci - musze zmienic profesje bo skoncze w psychiatryku". Moze dzis znowu ktos sie pobije w mojej klasie, a potem przyjdzie dyrektorka i w ten sposob zleci pol lekcji?  Codziennie odliczałem dni do weekendu, ktory i tak mozna bylo rozbic o kant dupy, bo wypelniony byl myslami o zblizajacym sie poniedzialku. Jedyne ukojenie znajdowałem w ramionach mojej żony, gdy nie liczylo sie nic poza chwila obecna.
W koncu jednak nadchodzil moment gdy musialem opuscic bezpieczna przystań. W stosie niepotrzebnych dokumentów i bzdurnych mityngów, dzieki ktorym dyrektorka oszukuje sama siebie ze Bourne Academy to idealna szkola, uplywa kolejny dlugi dzien. Ja rowniez oszukuje sam siebie - ze to wszystko kiedys sie skonczy. Ze pewnego dnia obudze sie, a caly ten okres okaze sie tylko koszmarem.

-Sir ... Sir! - czy moge isc do łazienki? - Komal wyrywa mnie z zakamarków mojej przeszłości.
- Oczywiscie ze mozesz ! - odpowiadam z szerokim usmiechem. Po raz kolejny patrze na flagę Beijing Biss International School za oknem. Usmiecham sie jeszcze szerzej i wzruszam sie jak dziecko - udalo sie ! W koncu wszystko do siebie pasuje a ja ponownie moge zatracic sie we wszystkim co kocham, bez zadnej kolizji jednego z drugim. Ponownie dziekuje Bogu ze tak to wszystko wykombinowal! Ze po burzy znowu nastal sloneczny dzien a wszystko spowila kolorowa tęcza. Ze wstaje rano z uśmiechem na ustach bo wiem ze to będzie kolejny dobry dzien. Ze to co robie ma sens a moi uczniowie naprawde chca sie uczyc. Bycie nauczycielem znowu stalo sie fajne!






3 komentarze:

  1. Bardzo interesujący blog, szczególnie że za niedługo podzielę losy i stanę się kolejnym Polakiem mieszkającym w Pekinie:-) Przybędą też ze mną moje dzieci w wieku szkolnym (12 i 16 lat) więc jeśli można to prosimy o więcej wpisów o tym jak wyglądają zajęcia w takiej międzynarodowej szkole i na ile jest to inne od polskiej szkoły, do jakiej przywykły dotychczas?

    OdpowiedzUsuń
  2. System miedzynarodowy rozni sie znacznie od Polskiego. Ciezko to opisac w jednym komentarzu. Najgorsze jest jednak ze taka szkola kosztuje ok. $10.000 za semestr, a to i tak jedna z tanszych w Pekinie. Prosze o maila, to postaram sie opowiedziec wiecej

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo za odpowiedź. Co do kosztów, to jesteśmy zorientowani i przygotowani:-( Mamy nadzieję, że dzieciom to się jednak kiedyś w życiu opłaci. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie informacje. Proszę pisać na maila: mirafil@upcpoczta.pl. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń