sobota, 30 sierpnia 2014

Pekin - moje miasto

PEKIN - MOJE MIASTO


Moj kumplel Jerry napisal mi ostatnio - " nie przyjechales tu na wakacje - Ty masz tu zyc"...
Mimo ze minal miesiac od naszej wyprowadzki, wciaz jest wiecej za niz przeciw. Chociaz ludzie harkajacy na ulicy juz mnie tak nie smiesza, a wskaznik smogu rzadko zaskakuje nas pozytywnie.
Ale w koncu przychodzi TEN DZIEN. Gdy otwieram oczy o 6 rano, patrze na niebieskie niebo i na spiaca zone obok mnie. Wtedy czuje ze jestem poprostu szczesliwy. Jeszcze kilka razy wciskam drzemke w telefonie. Moj plan wstawania o 5.30 rano i uczenia sie chinskiego chyba nigdy nie wypali.
W koncu wstaje, ubieram garniturowe spodnie i biala koszule. Na szyje zarzucam karte do metra na "smyczy" a na plecy czarny plecak NIKE ktory znalazlem kiedys na ulicy Manchesteru. Czas wyruszyc w droge do pracy. Codziennie mam nadzieje ze moze i tym razem cos mnie zaskoczy. Zamykam drzwi wejsciowe i wciskam guzik od windy. Po chwili jednak sie wracam bo znowu zapomnialem ladowarki. W koncu ja znajduje - byla w plecaku. Zabieram jeszcze smieci z domu i klade je przed drzwiami. Dlugi czas zastanawialismy sie gdzie jest wielki kontener na smieci. Po miesiacu ktos mi powiedzial ze smieci znikna same jesli postawisz je przed swoimi drzwiami.
To dziala! Czyli nie musimy juz wyrzucac ich przez okno albo spuszczac w toalecie! Specjalna osoba wyznaczona do tego zadania zabiera smieci w mgnieniu oka spod kazdych drzwi w naszym wiezowcu.


Ruszam w droge do metra. Dzis nie musze nosic maski wiec moge oddychac swobodnie. Zastanawiam sie czy spotkam na swej drodze chinczyka ktory nie bedzie sie na mnie gapil.
Mijam zaulki wiezowcow, na wpol spiace koty. Ja tez jestem jeszcze na wpol spiacy. Poranna kawa w szkole dobrze mi zrobi. Opamietuje sie jednak gdy widze faceta ktory spaceruje... Nie bylo by w tym nic dziwnego gdyby maszerowal przodem, ale on najwidoczniej czerpie przyjemnosc z chodzenia tylem. Mam nadzieje ze nie trafi na zadna dziure na swojej drodze. I gapimy sie tak na siebie przez kilka chwil.
- ale smieszny bialas! Jak mozna miec taki wielki nos!
- ale smiezny chinczyk! Poco chodzic tylem skoro mozna przodem.
Slyszalem kiedys  ze dla chinczykow mamy strasznie wielkie nosy. Zreszta nie tylko dla chinczykow ale tez dla japonczykow, gdzie slowo "gajjin" ktorym okresla sie obcokrajowca znaczy poprostu "wielki nos". O dziwo wielki nos w tych krajach to oznaka szacunku. Europejczycy pokazujac palcem na siebie, wskazuja na okolice swojego serca, Filipinczycy na usta, a Chinczycy na swoje male i krotkie nosy.





Do stacji metra mam okolo 1.5 kilometra i zazwyczaj zajmuje mi to okolo 15 minut. Wychodze z naszej dzielnicy i witam sie z mundurowym panem otwierajacym brame wejsciowa. Nie zazdroszcze mu stania tylu godzin w mundurku na pelnym sloncu. Spotkam go ponownie w tym samym miejscu za jakies 10 godzin. A potem za kolejne 24.
Pekin wyglada wszedzie jak jeden wielki plac budowy. Jest tu jednak zielono wiec jesli ktos chce uciec z betonowej dzungli, to nie ma zadnego problemu w znalezieniu parku.
Juz od miesiaca chodze ta droga i codziennie mijam te same twarze robotnikow spawajacych metalowe porecze. Usmiecham sie do nich a oni do mnie. To zawsze dziala. Usmiech w kazdym jezyku swiata oznacza to samo i wywoluje reakcje pozytywna. Chyba ze usmiechniesz sie do zony jakiegos gangstera a on to zauwazy.
To co mnie zdziwilo to maly namiot i lozko rozlozone w miejscu ich pracy.




Czasem zdarzy mi sie wstac wczesniej i obserwuje ich jak spia. Wydawac by sie moglo ze kazdy ich dzien jest taki sam - zaraz wstanie, pospawa rurki a wieczorem pojdzie spac i tak w kolko. Ale skad wiadomo ze oni nie sa szczesliwsi niz ja?  Moze kiedys poznam lepiej ich jezyk i odwarze sie z nimi pogadac.
Dochodze do stacji metra ktora rankiem zamienia sie w wielki bufet. To jedna z przyczyn dla ktorych jestem szczesliwy rano. To jedna z przyczyn dla ktorej  nie jem sniadania w domu. Jesli chodzi o zoladek, to urodzilem sie pod szczesliwa gwiazda i nic by mi nie bylo nawet po zjedzeniu starego kapcia. Przekonalem sie o tym nie raz jedzac podejrzanie tanie jedzenie w Ameryce Poludniowej, Indiach i Azji. Dobrze pamietam posilek do ktorego sanepid mialby wiele zastrzezen. Bylo to w Boliwii gdzie zmuszony bylem zyc bardzo tanim kosztem. Tam i tak jest tanio - obiad z napojem kosztowal okolo 4 zlotych w jako takiej restauracji - tanie i dobre. Za dwa zlote mozna bylo zjesc ryz z kawalkiem kurczaka w obskurnym bufecie - poprostu tanie. Za zlotowke mozna bylo kupic papaje albo mango - tanie, dobre i zdrowe. A za 20 groszy ... pamietam grupke ludzi skupionych wokol starowinki z garnkiem. Siedziala na ziemi z wielka chohla i co chwila cos mieszala. Co jakis czas na papierowej gazecie ladowala zolto-zielona paćka. Co to bylu - nie wiem do dzis. Ale pamietam ze mi smakowalo. 
Zawsze kochalem uliczne jedzenie i czesto dzieki niemu przypominal sobie o danym kraju. Wenezuela - tam byly pyszne arepas, czyli takie danie z fasoli. W Tajlandii byly sajgonki w glebokim oleju. W Laosie bylo curry ktorego nie zapomne do konca swoich dni i zielona oranzada w workach z rurka. A w Chinach? W Chinach sa nalesniki z "kurczakiem"  z "grilla", salata i jakas brozowa przyprawa. Od miesiaca ta sama chinka usmiecha sie z daleka i juz zaczyna smazyc cos co powinno byc miesem z kurczaka. Wymieniamy kilka zdan: a dlaczego dzis tak wczesnie, a czy mam zone, a gdzie jade, czy lubie Chiny, a co tu robie, itp.




Usmazone mieso laduje na malym nalesniku, wczesniej wysmarowanym jakas ostra, brozowa przyprawa. Do tego lisc salaty i pakujemy do plastikowego woreczka. Place 6 yuanow (jakies 2 zlote) zegnam sie i odchodze. Gdy czas pozwala, siadam na lawce z chinczykami i jemy wspolnie sniadanie. Najgorsze jest gdy czas nie pozwala i wiem ze bede to mogl zjesc dopiero za 15  minut.
Zjezdzam ruchomymi schodami do stacji metra. Jeszcze tylko przejde przez bramke ochronna i wrzuce plecak do rentgena. Przy jednym wejsciu do metra pracuje chyba z 5 osob w mundurach. Najciekawsza prace ma chyba chinczyk obslugujacy rentgenowski komputerek. Moze dzis jest jego wielki dzien i znajdzie w plecaku bialasa bombe i zostanie bohaterem narodowym?
Jeszcze tylko kupie bilet za 2 yuany ( 65groszy) albo poprostu zaladuje specjalna karte wieksza suma pieniedzy zeby nie musiec kupowac biletu codziennie. 65 groszy - tyle kosztuje bilet do KAZDEGO miejsca w Pekinie. Nawet do tego oddalonego o godzine. 
Przechodze przez bramke i ide do metra z napisem huixinxijienankou. Po 3 tygodniach nauczylem sie wymawiac te nazwe. To tylko 3 przystanki. Rano jest jednak scisk a miejsce siedzace jest jak wygrana w totolotka. W ciagu ostatnich 40 przejazdow do szkoly udalo mi sie usiasc raz. I to na sekunde, bo weszla jakas babcia i wypadalo jej ustopic.


Pekinskie metro jest zabawne. Ludzie z tylu napieraja na Ciebie z calej sily gdy do niego wchodzisz, ale w tym samym czasie wychodzacy ludzie napieraja na ciebie z drugiej strony. Nie ma tam zadnych zasad. W sumie jest jedna - masz 30 sekund zeby wejsc lub wyjsc. Potem jest dzwonek i drzwi zamykaja sie raptownie. Jestem w metrze i czuje ze jestem tu atrakcja - jak malpa w cyrku. Po minucie docieramy do przystanku o dzwiecznej nazwie huixinxijienankou. Automat o glosie 40 letniej kobiety wypowiada nazwe stacji po chinsku i angielsku. Nagle moj wzrok skupia sie na chinczyku czytajacym ksiazke do nauki niemieckiego. Zagaduje go i w milej atmosferze mija nam kolejne 10 minut. Tysiac ludzi w wagonie przysluchuje sie dwom osobnikom poslugujacych sie dziwnym zlepkiem dzwiekow. Jezyku w ktorym nawet "Wesolych Swiat - herzliche weinachten" brzmi jak rozkaz rozstrzelania. 
Jest moja stacja - Beitucheng. Stad mam tylko 15 minut na piechote. Przez park, mostek, ulice i kolejny park. Jest godzina 7 rano gdy mijam grupke ludzi cwiczacych TAICHI. Niezmiennie od miesiaca przewodzi im 80-letni chinczyk. W grupie jest kilkanascie kobiet. Czasem maja ze soba wahlarze. Lubie ich mijac. Wtedy czuje ze jestem w Chinach - ze jestem daleko od domu. Ich chinska muzyke orientalna grana z malego radyjka slychac jeszcze przez dlugi czas.



Z chinskiego nastroju wyrywa mnie facet ktory wali sie plecami w drzewo. Az mam ochote krzyknac
- zrobi pan sobie krzywde! Prosze przestac! - ale on ma to w swoim malym nosie i dalej wali sie w to drzewo. Czy uslyszal to od kogos? A moze jego zona przeczytala o tym w "idealnej chinskiej pani domu"? Czy to rodzaj cwiczen? A moze samookaleczenia? Ten kraj ciagle mnie zaskakuje.
Jednak to co widze teraz sprawia ze otwieram oczy ze zdziwienia. Byl juz dzis facet chodzacy do tylu, byl chinczyk gadajacy po niemiecku i facet walacy sie w drzewo. No dobra - to wszystko da sie zrozumiec. Ale wyobrazcie sobie kolesia ktory lowi ryby w rzeczce. Przyniosl ze soba swoje zwierzatko i postawil je obok siebie. Pieska bym zrozumial. Kotka tez. Moze nawet kroliczka. Ale... PTAKA W KLATCE ???
Ide dalej i czuje sie jak celebryta bo trzech chinczykow idzie w rzedzie i mi klaskaja.
Usmiecham sie do nich i mowie ze nie trzeba, ale oni dalej klaskaja w jednym rytmie. Musialem wywrzec na nich wrazenie bo nawet jak juz zszedlem z ich pola widzenia to oni ciagle klaskali nawet na mnie nie patrzac. Po chwili spotykam kolejna grupe klaskajacych ludzi. Ci sa jeszcze dziwniejsi bo oprocz klaskania wydaja z siebie niezidentyfikowane dzwieki - cos jak malpa. Czyzby smiali sie z mojej europejskosci?
Po chwili docieram do murow Beijing Biss International School. Szkoly gdzie niezwykle rzeczy nie dzieja sie zbyt czesto, ale i tak jest super. Wiem ze to bedzie kolejny piekny dzien. Poraz pierwszy w zyciu moge z czystym sercem powiedziec - kocham swoja prace ...

 















1 komentarz:

  1. Witaj:-)No czyta się Ciebie Grzesiu, coś tak pomiędzy Cejrowskim a Kapuscińskim:-), czyli jak dobry podróżniczy reportaż.Czekamy na więcej.A skoro tam sa parki- co mnie wcale nie dziwi, to pewnie i tez są w nich ptaki.Jakby Ci sie udało sfocić, co tam skacze po trawnikach i lata nad glową, i to pokazać to byłbym wdzięczny.
    pozdrawiam Andrzej

    OdpowiedzUsuń